Gdy na początku lat 80. XX w. dopiero zaczynałem swoją przygodę z muzyką, to nie interesowałem się jazzem, bo jest to muzyka specyficzna i wymagająca od słuchacza znacznie więcej przygotowania niż inne gatunki muzyki popularnej. Akurat ten gatunek był jako tako tolerowany przez władze komunistyczne w PRL, bo wiedziały one że jest on niszowy a sama muzyka o charakterze instrumentalnym praktycznie nie zawierała słów a więc i treści mogących zostać odczytane jako polityczne. Z tego powodu pozwolono nawet na założenie i funkcjonowanie periodyku (z biegiem czasu miesięcznika) „Jazz” w którym publikowano artykuły na temat tej muzyki.
Czasopismo to było dość trudno dostępne, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, stąd przez długi czas praktycznie nie mogłem go kupić. Mało tego, nawet nie wiedziałem że taka gazeta istnieje. Dowiedziałem się o niej dopiero wiosną 1982 r. gdy mój kuzyn Franciszek K. udostępnił mi do poczytania kilka oprawnych roczników tego periodyku pożyczonych z kolei od jednego z kolegów, z liceum plastycznego do jakiego chodził. Były to roczniki tego czasopisma z lat 1975-1979. A więc był w nim opisywany tutaj numer z biografią Milesa Davisa.
Jednaki wówczas, dla młodego fana rocka jakim byłem, taka muzyka i tego rodzaju suche teksty (bo przecież samej muzyki nie znałem) nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Wolałem artykuły o Led Zeppelin itp. zespołach rockowych, bo byłem na etapie wyłącznie „rockowym”. Tym nie mniej zapamiętałem ten artykuł, bo był znacznie większy niż inne podobne teksty monograficzne publikowane w „Jazz”, a ponadto nawet ja słyszałem już o Milesie Davisie.
Podobnie jak wielu innych, po raz pierwszy muzyką jazzową i nagraniami Davisa (jakimiś akustycznymi) zapoznałem się dzięki audycji „Trzy kwadranse jazzu” ok. 1981 r. Była to audycja nadawana przez wiele lat w Programie Trzecim Polskiego Radia propagująca muzykę jazzowa. Myślę, że bez niej nie było by w Polsce co najmniej połowy jazz fanów w moim pokoleniu (a i tak nie jest ich przecież zbyt wielu). Jednak – jak już wspomniałem – ten pierwszy kontakt nie zrobił na mnie wrażenia, bo byłem głównie rockowcem uważającym, że jak ktoś nie gra prostych rytmów na perkusji i solówek na gitarze, to nie jest godny uwagi.
Jednak w dużo większym stopniu przemówiły do mnie nagrania Davisa z pierwszej płyty albumu „Bitches Brew” nadanego Programie IV Polskiego Radia w dniu 18 V 1982 r. Z tego co pamiętam album ten, a właściwie jego pierwszą stronę nadano w ramach stereofonicznej audycji „Studio Stereo” prowadzonej przez Marka Gaszyńskiego. Pamiętam, że byłem dosłownie wstrząśnięty utworami: „Pharaoh’s Dance”, „Sapanish Key i „John McLaughlin”. Od tego momentu coraz częściej słuchałem jazzu fusion lub jak kto woli jazz-rocka w różnych odmianach. Większe zainteresowanie jazzem akustycznym zacząłem przejawiać dopiero dziesięć lat później, a dokładniej od 1991 r., kiedy po raz pierwszy usłyszałem album Davisa „Kind of Blue”.