Jednym z pierwszych tekstów o bluesmanach jaki przeczytałem
w polskiej prasie, był nekrolog Howlin’a Wolfa (Skowyczący Wilk) opublikowany w
"Jazz. Rytm i Piosenka" w numerze z marca 1976 r. Jak widać, od
śmierci tego bluesmana i publikacji tego nekrologu minęło już ponad 40 lat - to kawał
czasu.
Wówczas umierali weterani bluesa i jazzu, a ich śmierć była czymś naturalnym - bo przecież byli starzy. Jak każdemu młodemu wydawało mi się, że także wiecznie będę młody, podobnie jako moi młodzi muzyczni idole. Obecnie nie ma praktycznie tygodnia, bym nie przeczytał, że zmarł taki, a to inny znany, lub mniej znany, muzyk rockowy, bluesowy czy jazzowy. Dla Śmierci nie ma taryfy ulgowej - zabiera krwawe żniwo kiedy chce. Zasługi i bogactwo nic tutaj nie znaczą.
Wówczas umierali weterani bluesa i jazzu, a ich śmierć była czymś naturalnym - bo przecież byli starzy. Jak każdemu młodemu wydawało mi się, że także wiecznie będę młody, podobnie jako moi młodzi muzyczni idole. Obecnie nie ma praktycznie tygodnia, bym nie przeczytał, że zmarł taki, a to inny znany, lub mniej znany, muzyk rockowy, bluesowy czy jazzowy. Dla Śmierci nie ma taryfy ulgowej - zabiera krwawe żniwo kiedy chce. Zasługi i bogactwo nic tutaj nie znaczą.
Tak naprawdę Howlin' Wolf nazywał się Chester Arthur
Burnett, był jednym z głównych przedstawicieli chicagowskiego bluesa, a uroczy
pseudonim uzyskał dzięki sposobowi śpiewania przywodzącym na myśl zawodzenie
wilka.
Aby nie zepsuć tego artykuliku opublikowałem go wraz z całą
stroną na której znalazł się także nekrolog amerykańskiego śpiewaka Paula
Robesona (1898-1976) a także rubryka „Kącik Jazz-filatelisty” redagowany przez Pawła Wohla.
Od dziesięcioleci nie zbieram znaczków, ale w wówczas, gdy czytałem ten tekst
po raz pierwszy, byłem zapalonym młodym filatelistą.
Obecnie o Howlinie Wolfie najłatwiej poczytać w Internecie,
choćby na Wikipedii, ale w czasach mojej młodości takie coś było po prostu
niewyobrażalne. Nie do pomyślenia dla zwykłego człowieka było także wiele
innych rzeczy jakie od zarania gatunku dotyczyły bluesa, a więc wpływ
segregacji rasowej na ten gatunek muzyki, bardzo częsta niemożliwość ustalenia
pewnych życia, a zwłaszcza urodzin wielu muzyków, nikłe wiadomości o ich życiu
i dorobku, a także praktyczna niemożliwość – dla przeciętnego melomana –
posłuchania tej muzyki, z powodu dość nikłych i trudno dostępnych nakładów
płyt.
W czasach młodości mogłem jedynie pomarzyć o zapoznaniu się
z muzyką Howlina Wolfa. To były nagrania bardzo niekomercyjne stąd rzadko
prezentowano je w Polskim Radio, a albumów z jego muzyką nie miał nie tylko nikt mi znany, ale myślę,
że także mało kto w ówczesnej Polsce.
Osobnym problem było samo ustalenie dokładnej dyskografii,
gdyż najczęściej bluesmani wydawali swe płyty w postaci singli dla wytwórni
specjalizujących się w muzyce rasowej (czyli tylko dla czarnych). Rzadko kiedy
wydawali swe płyty w postaci albumów długogrających stąd po latach, dla
poznania ich twórczości, ważniejsze stawały się wydawane po latach płyty
składankowe gromadzące nagrania z sesji w jakich uczestniczyli dani wykonawcy.
W wypadku Howlina Wolfa takim najlepszym zestawem składankowym
grupującym wszystko co najistotniejsze w jego dorobku artystycznym była
trzypłytowa składanka „The Chess Box” wydana przez wytwórnię Chess w 1991 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz