środa, 27 lutego 2019

„Koss” (Paul Kossoff) – artykuł w magazynie „Jazz. Rytm i Piosenka” z V/1977 r.

Paul Kossof (1950-1976) jest obecnie muzykiem nieco zapomnianym, choć w latach 70. XX w. należał doi ścisłej elity gitarzystów i muzyków rockowych. Pochodził z rodziny rosyjskich Żydów i wcześnie zainteresował się muzyką bluesową. Pod jej wpływem już w bardzo młodym wieku stał się prawie profesjonalnym gitarzystą. Początkowo grał w zespole Black Cat Bones, ale wraz z kilkoma innymi młodymi muzykami założył blues-rockowy zespół Free. Z grupą tą nagrał sześć płyt studyjnych i jedną koncertową. Niektóre z nich np. „Fire And The Water” (1970) czy „Free Live” (1971) należą obecnie do klasyki rocka.

Niestety muzyk uległ nałogowi narkotykowemu, co najpierw ograniczyło jego kreatywność w macierzystej formacji, a potem znacząco niekorzystnie wpływało na jego solową karierę, by ostatecznie doprowadzić go do śmierci (jej bezpośrednią przyczyną był atak serca, ale spowodowany przedawkowaniem narkotyków).

Jeszcze w jak był członkiem Free wziął udział w sesji do albumu nazwanego ostatecznie „Kossoff/Kirke/Tetsu/Rabbit” (1972). Po definitywnym odejściu z Free, Kossoff założył zespół Black Street Crawler, z którym nagrał dobrze oceniany album pod tym samym w tytułem wydany w 1973 r. W następnych latach uczestniczył w różnych sesjach np. na wspólnym koncercie z Erickiem Claptonem wydanym po latach jako „Croydon June 15th 1975” (1983). Jednak w tym czasie jego kariera muzyczna uległa załamaniu z powodu nałogu narkotykowego. Dużą popularnością cieszył się wydany pośmiertnie podwójny album kompilacyjny z jego utworami pt. „Koss” wydany w 1977 r.

Przedstawiony obok artykuł wspominkowy przygotowany i opublikowany w magazynie „Jazz. Rytm i Piosenka” przygotowany został w rok po śmierci tego gitarzysty. Przygotował go Roman Rogowiecki.

czwartek, 21 lutego 2019

Frank Zappa – niezmordowany. Recenzja albumu „Zoot Allures” (1976) w magazynie „Jazz. Rytm i Piosenka” nr z VI 1977 r.

To jeden z nielicznych tekstów o Franku Zappie i jego płytach opublikowanych na łamach polskiej prasy muzycznej w okresie PRL (do 1989 r.). Dobrze, że ten tekst się w ogóle wówczas pojawił – komunistyczni cenzorzy mieli awersję do wszystkiego co amerykańskie – ale też recenzji tej nadano dziwaczny tytuł przez co zniknęła istota sprawy, a więc że to recenzja najnowszego dostępnego wówczas Redakcji magazynu „Jazz” albumu Franka Zappy.

Po raz kolejny płytę tę zrecenzowano dopiero 19 lat później przy okazji omawiania całości dorobku Zappy na łamach innego polskiego magazynu muzycznego – „Tylko Rock” w grudniu 1996 r. w ramach tzw. wkładek prezentujących m-monografie poszczególnych artystów.

Tytuł płyty „Zoot Allures” pochodzi od francuskiego wyrażenia „Zut alors” oznaczającego „łagodną niespodziankę”. Początkowo album ten planowany był jako dwupłytowy, ale ostatecznie Zappa zrobił z niego jeden album, aby wywiązać się z umowy z wytwórnią Warner Bros. Pozostałe utwory nagrane podczas tej sesji zostały wydane na innych płytach Zappy za jego życia lub pośmiertnie.

Generalnie album ten Zappa (gitary: solowa i basowa, śpiew, instr. klawiszowe)  nagrał w duecie z perkusistą Terry Bozzio (a także śpiew w dwóch utworach), a brakujące partie instrumentów i wokalne powierzono zastępowi wynajętych muzyków. Dziwne jest to, że muzycy: Eddie Jobson (instr. klawiszowe, skrzypce elektryczne) i Patrick O’Hearn (gitara basowa) pojawili się na okładce tej płyty, a nie współtworzyli i nie wykonali na niej żadnego utworu.

Po raz pierwszy usłyszałem klika nagrań z tej płyty w jednej z audycji muzycznych Programu III (chyba, bo mógł to być także Program IV) Polskiego Radia nadanych 29 XI 1981 r. dokładniej rzecz biorąc w jednej z audycji z cyklu „Mistrzowie muzycznego pastiszu”. Nadano wówczas trzy utwory z tej płyty: „Black Napkins”, „Ms. Pinky” i „The Torture Never Stops”. Do dzisiaj zresztą są to moje ulubione nagrania z tej płyty. Dorzuciłbym do nich jedynie utwór tytułowy „Zoot Allures”.

Moim ulubionym nagraniem z tej płyty jest kompozycja „The Torture Never Stops” („Tortura sięnie kończy”). Utwór ma powolną narrację z przejmującym wokalem kobiecym jakby torturowanej kobiety. Pierwotnie był to blues śpiewany przez przyjaciela Zappy Captaina Beefhearta. Różne zespoły Zappy bardzo często wykonywały ten utwór na koncertach w różnym czasie, stąd ma wiele rejestracji koncertowych.

O czym dokładnie jest ten utwór? To jest dobre pytanie. Generalnie utwór ten opowiada w alegorycznej formie o więzieniu, rzeczywistym lub umysłowym, w jakim znajdują się niektórzy ludzie będąc poddani torturze, która nigdy się nie kończy.

czwartek, 14 lutego 2019

Blues na bizona, węża i kojota – ZZ Top w magazynie „Jazz. Rytm i Piosenka” nr 4 z 1977 r.

Po raz pierwszy usłyszałem muzykę zespołu ZZ Top w 1980 r. w jednej z piątkowych audycji „Muzyczna Poczta UKF” przygotowanych przez Marka Gaszyńskiego. Prowadził on wówczas w jej ramach taki cykl pt.: „Encyklopedia rocka” gdzie przy okazji litery „Z” zaprezentował kilka nagrań mało znanego wówczas w Polsce amerykańskiego zespołu.

Prezentowany poniżej artykuł był pierwszym tekstem jaki ukazał się w j. polskim o tej grupie w naszym kraju w okresie PRL. Przygotował go młody Roman Rogowiecki. Artykuł ten czytałem po raz pierwszy dopiero w 1981 r. dzięki uprzejmości kuzyna, który pożyczył mi egzemplarz magazynu "Jazz" z tym artykułem.

Pamiętam, że wówczas moim marzeniem, było to na początku lat 80. XX w., posłuchanie wszystkich płyt tej grupy i zobaczenie jak wyglądali jej członkowie, bo w artykule nie było jej zdjęcia. Dzisiaj to wszystko jest na wyciągnięcie ręki w Internecie, ale czasy się zmieniły, stąd i dla dzisiejszej młodzieży w Polsce (ale i na świecie) nie jest to żadna atrakcja.

Masową popularność w Polsce, podobnie jak na świecie, zespół ZZ Top zyskał dopiero dzięki nieco bardziej komercyjnemu albumowi „Eliminator” z 1983 r., a w szczególności dzięki pochodzącym z niego teledyskom. Emitowala je takżę polska telewizja w okresie stanu wojennego. Szczególnie charakterystyczny był zwłaszcza jeden z nich: „Gimme All Your Lovin'” z niecodziennym stylowym samochodem.

W kraju, w którym dosłownie wszystkiego brakowało każdy marzył o prezentowanym w teledysku samochodzie, a dokładniej rzecz biorąc o Fordzie Model B z 1933 roku.

poniedziałek, 4 lutego 2019

David Bowie – Przybysz z obcej planety / The Band – Ostatni walc grupy The Band – artykuły w magazynie „Jazz. Rytm i Piosenka” z IV 1977 r.


David Bowie, a właściwie David Robert Jones (1947-2016) uważany jest obecnie za jedną z najważniejszych postaci w historii muzyki popularnej. Jest tym bardziej paradoksalne, że w młodości z lekceważeniem odnosił się do muzyki rockowej i raczej myślał o karierze aktorskiej. Pierwszy płyty nagrał i wydał już w latach 60. w tym nieśmiertelny przebój „Space Oddity” (1969).

Ale jego właściwa kariera w pełni rozkwitła dopiero w pierwszej połowie lat 70., kiedy to nagrał całą serię znakomitych przebojów i płyt długogrających. Bardzo udane były już pierwsze albumy jakie nagrał w tej dekadzie: „The Man Who Sold the World” (1970) i „Hunky Dory” (1971).

Prawdziwą megagwiazdą Bowie stał się dzięki postaci Ziggy Stardusta i albumowi „The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders From Mars” (1972). Było to arcydzieło glam rocka atrakcyjne brzmieniowo i ideowo do chwili obecnej. Dobrą passę Bowiego podtrzymał także album „Aladdin Sane” (1973). Już jednak kolejna płyta „Pins Up” (1973) została przyjęta raczej chłodno. Ostatnim albumem Bowiego w stylu glam rockowym był „Diamonds Dog” (1974).

W połowie dekady Bowie uznał, że pora na zmiany, co zaowocowało serią albumów w nowych stylach: białego soulu: Young Americans” (1975) i funku: „Station to Station” (1976). Ich sukces skłonił Bowiego do dalszych poszukiwań artystycznych czego owocem była nowatorska trylogia: „Low” (1977), „Heroes” (1977) i „Lodger” (1979). znalazła się na niej muzyka łącząca elementy art rocka z muzyką eksperymentalną, ambientem i elektroniką. Szczególne wrażenie, głównie przygnębiające, sprawiał zwłaszcza utwór „Warszawa” z albumu „Low” odmalowujący naszą stolicę jako komunistyczne, szare i ponure miasto gdzie na Wschodzie Europy. Ten fakt jednak sprytnie pominięto w artykule o Bowiem wydrukowanym w magazynie „Jazz”.

To właśnie z tego okresu pochodzi przywoływany tutaj artykuł Wiesława Weissa o Davidzie Bowie. Jest to jeden z pierwszych tekstów tego znanego później dziennikarza muzycznego. W tamtym czasie twórczość i sylwetka Davida Bowie była w Polsce wciąż dość słabo znane, stąd ten tekst miał ogromną wartość informacyjną.

Z kolei The Band, to zespół kanadyjski działający w altach 1967-1999. Początkowo była to grupa towarzysząca Bobowi Dylanowi jednak szybko wyemancypowała się w samodzielny i twórczy zespół rockowy. To typowy przykład grupy spoza Oceanu dla której najważniejsza była prostota i sięganie do własnych korzeni kulturowych w poszukiwaniu materii muzycznej. Stąd też nie znajdzie się u nich tanich przebieranek, niepotrzebnych fajerwerków i tandetnej konfekcji muzycznej. Za to na pewno na ich płytach można posłuchać bardzo dobrej muzyki rockowej silnie osadzonej na korzeniach: bluesa, country i folku. Mówiąc o contry, mam na myśli prawdziwe country a nie jego skomercjalizowaną wersję.

Wszystkie swe najlepsze albumy The Band nagrali na przełomie lat 60. i 70.: „Music From Big Pink” (1968), „The Band” (1969), „Stage Fright” (1970), „Cahoots” (1971). Wszystkie z nich to obecnie klasyki muzyki rockowej i stylu zwanego roots rock. Jednocześnie grupa nadal wspomagała Dylana na jego najlepszych albumach, m.in. na studyjnym „The Basement Tapes” (1975) czy koncertowym „Before The Flood” (1974).

W połowie lat 70. zespół był zmęczony trudami kariery i postanowił zawiesić swoją działalność. Przedtem jednak postanowił zarejestrować album koncertowy do którego nagrania zaprosił wielu słynnych muzyków z jakimi występował przez lata m.in. Boba Dylana, Neila Younga, Erica Claptona, Van Morrisona i Joni Mitchell. Ostatecznie zarejestrowano koncert grupy z 1976 r. na bazie czego powstał trzypłytowy album „The Last Waltz” wydany w 1978 r. Była to zarazem ścieżka dźwiękowa filmu o grupie nakręcona przez znanego reżysera Martina Scorsese.

To właśnie relacja z owego pożegnalnego walca, a więc koncertów zespołu The Band w 1976 r. stała się bezpośrednim powodem do napisania przez Raya Dąbrowskiego opublikowanego tutaj tekstu o zespole The Band. W tym czasie grupa ta nie była zbyt dobrze znana masowemu odbiorcy w PRL. A myślę, że i obecnie jest podobnie, choć oczywiście dzięki większemu dostępowi do amerykańskich płyt i Internetowi także The Band stał się w Polsce bardziej popularny.